Jennifer i Eva siedziały na łące położonej niedaleko ich wsi. Kilka metrów od nich pasły się dwa konie. Jeden z nich był wysoki, umięśniony i kasztanowaty, a drugi niski i izabelowaty, wydawał się grubszy niż większość haflingerów. Z fascynacją gryzły kępki trawy, zupełnie jakby pierwszy raz w życiu dostały coś do jedzenia. Obok dziewczyn leżały siodła, tranzelki i czapraki - całe w końskiej sierści. Jennifer z uporem próbowała wyczyścić czaprak, ale sierści jakby wcale nie ubywało.
- Och, dlaczego one muszą tak bardzo linieć? - zapytała z irytacją w głosie.
- Nie marudź. - odpowiedziała wygrzewająca się w słońcu Eva. - Ciesz się, że twój koń nie wygląda jak beczka. - zaśmiała się bez przekonania.
- Wolałabym beczkę niż drugiego konia z sierści. - odmruknęła i wróciła do czyszczenia czapraka.
- Jak myślisz, dlaczego nie mamy już elektryki? - zapytała Eva po dłuższej chwili. Odgarnęła włosy za ucho i położyła się na trawie.
- Przecież co rok puszczają nam film, który o tym mówi. Nie mamy, bo kiedyś mieliśmy jej za dużo, niszczyliśmy planetę i wyższe władze wprowadziły różne zakazy... Dlatego rozwinęło się jeździectwo. W miarę szybki środek komunikacji. I dlatego mam Tuff'iego, a ty Dolly, Holly i Lolly.
- Mogli chociaż światło zostawić. - odpowiedziała Eva. Wstała, a jej rudawe włosy zafalowały. Jennifer zawsze jej ich zazdrościła. Dziewczyna zawołała swojego konia, ale Dolly zignorowała jej głos i w dalszym ciągu pochłaniała trawę. Chwyciła tranzelkę i podbiegła do klaczy. Jen nie musiała wołać Tuff'iego, bo sam przyszedł w poszukiwaniu kostki cukru, więc spokojnie założyła mu ogłowie i zarzuciła siodło z już przyczepionym czaprakiem. Założyła lekko zniszczony toczek i wsiadła na konia. Podciągnęła popręg i już była gotowa. Za to Eva jak zwykle miała problem z oderwaniem Dolly od jedzenia. Kuc odchodził na boki, a gdy Evie udawało się podejść do niego i założyć wytok, kategorycznie nie pozwalał włożyć sobie wędzidła do pyska. W efekcie we dwie biegały po łące. Po dłuższym czasie rudej udało się ubrać klacz i wraz z Jennifer i Tufflesem odjechały w stronę malowniczej wsi nad którą górował olbrzymi jeździecki klub sportowy Pegaz położony na niewielkim wzniesieniu, tuż obok domu Jennifer.
***
- Gdzie byłaś przez cały dzień? - zapytał Jen pan Barkey. Dziewczyna nałożyła sobie dwie chochle zupy i usiadła między braćmi.
- Z Evą na łące. - odparła.
- I nic więcej nie robiłaś? - pan Barkey spojrzał na nią surowo znad gazety. Leon dźgnął siostrę łokciem. Niedługo ojciec wygłosi jedną ze swoich obiadowych mów na temat "moje dzieci to śmierdzące lenie". Pani Barkey odwróciła się od kuchennego blatu i usiadła wraz z rodziną przy stole.
- Dlaczego nie nakładasz sobie jedzenia, Stephenie? - zapytała spokojnie. Ona również wyczuwała napiętą atmosferę.
- Nie, oczywiście, że nie. Posprzątałam w stajni, wyczyściłam sprzęt, pozbierałam śmieci z ujeżdżalni i...
- Pytałem czy zrobiłaś coś pożytecznego! - pan Stephen z wściekłością uderzył pięścią w stół.
- Czy sprzątanie nie jest pożyteczne? - natychmiast zapytała z nutą wściekłości w głosie. Miała już dość codziennych wypominek ojca.
- Moim skromnym zdaniem jest bardzo pożyteczne... - oznajmił cicho Luke i zaczął grzebać widelcem w surówce.
- Nikt cię nie pytał o zdanie! - krzyknął pan Barkey.
- Stephen! Uspokój się! - powiedziała nieco głośniej pani Barkey.
- A ty kobieto się nie wtrącaj! I nie uspokoję się! Czy nie widzisz, że ona poświęca swój cały czas temu głupiemu osłowi?! Nic nie robi w domu, tylko siedzi jak głupia w tej altance! - pan Barkey był bliski połamania stołu.
- Tato! Czy ty nie rozumiesz, że koń to obowiązek?! - odkrzyknęła Jen. Teraz była na prawdę wściekła. - Nie rozumiesz tego, że nie zrobię stu rzeczy na raz?! Nie jestem ideałem, jakiego byś chciał!
Pan Barkey wstał z krzesła i głośno i wyraźnie oświadczył:
- Jutro sprzedaję tego osła!
Luke i Leon zauważyli jak siostra ściska dłonie w pięści. Była jak bomba, w każdej chwili mogła wybuchnąć. Pan Barkey nic sobie z tego nie robił, tylko spokojnie nałożył na talerz ziemniaki.
- Jen, tylko nie krzycz za głośno - szepnął jej do ucha Luke. Dziewczyna gwałtownie wstała.
- Chyba cię coś na mózg uciska jeśli myślisz, że pozwolę sprzedać Tuff'iego!
- Nie takim tonem do ojca! - pan Barkey również wstał i choć górował nad córką wiedział, iż zacięty charakter odziedziczyła po nim i nie łatwo będzie mu ją uspokoić.
- Będę mówić tak jak mi się podoba! I wiesz co jeszcze zrobię?! Wystartuję w wyścigu organizowanym przez Pegaza!
- I bardzo dobrze! Mam nadzieję, że ten twój osioł zdechnie w trakcie!
Jen z zaciętą miną wybiegła z domu. Nie mogła pozwolić sobie na płacz, nie mogła okazać słabości. Wbiegła do stajni i zamknęła drzwi na zasuwę. Wieczorem robiło się coraz bardziej zimno, a ona nie wzieła ze sobą nawet kurtki. Założyła na siebie derkę i wgramoliła się na grzbiet Tuff'iego. Koń dawał jej przyjemne ciepło, położyła się na nim, a on odwrócił łeb i liznął ją w dłoń. Po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Przez kilka chwil ignorowała je, ale gdy usłyszała głośne "bycie bratem jest trudne" zeszła z konia i otworzyła je. Do stajni weszli Luke i Leon, Luke trzymał w rękach kurtkę Jen. Dziewczyna szybko założyła ją na siebie i założyła derkę Tuff'iemu. Usiadła pod ścianą i skuliła się. Natychmiast poczuła jak jej bracia siadają obok niej i przytulają ją, by choć odrobinę ją pocieszczyć.
Każdy doskonale wiedział, że wyścig organizowany przez Pegaza jest najtrudniejszym wyścigiem w kraju i rzadko kiedy dostają się tam osoby postronne.